wielki gatsby
"Wielki Gatsby" w Bydgoszczy, czyli Michał Zadara rozkręca imprezę
Tam Ameryka lat 20. ubiegłego wieku, tu Polska czasu obecnego. Michał Zadara wziął powieść Francisa F. Fitzgeralda i stwierdził, że różnica tkwi tylko w skali. Wielkie pokusy i szybkie wzloty z dna na szczyt społecznej oraz finansowej drabiny, błyskawiczne kariery w jednej chwili pękające niczym mydlane bańki, rodzinne biznesowe fortuny ufundowane na kłamstwie i szemranych uwikłaniach. Zadara wspomina w programie spektaklu o Dochnalu, Drzewieckim, Mazurze i Olewnikach i tym razem nie jest to tylko chwyt pod publiczkę. "Wielki Gatsby" to powieść na nasze czasy. Tu szara strefa, tam kolorowe kłamstwo. W sam raz, aby zbudować na nim prawdziwy grand spectacle.
Nowe przedstawienie Zadary chce być sceniczną superprodukcją, choć autor zdaje sobie sprawę, jakie ma do dyspozycji siły i środki.
Dlatego dom Buchananów urządził w foyer, transmisję zeń widzimy na ekranach, hotel to tak naprawdę korytarze Teatru Polskiego. Zatem szybko, głośno, efektownie, ale i autoironicznie. Jeśli nie da się przekonująco pokazać New York City, trzeba zawrzeć z widownią dżentelmeński układ i ograniczyć się do kilku scenicznych znaków. W bydgoskim spektaklu umowa działa bez zarzutu, łatwo kupić proponowaną przez Zadarę konwencję. Tym bardziej że reżyser dotrzymuje słowa.
Na starcie atakuje widza wyświetlanymi na ekranach quasi-reklamowymi sloganami o tym, że "Wielki Gatsby", jak w oryginale Fitzgeralda, będzie o miłości i pieniądzach. I jest, choć odwołuje się nie do wzorców z teatralnej czy literackiej klasyki, ale do hollywoodzkiego kina. Bydgoskie przedstawienie jest o pieniądzach, jak o pieniądzach i chciwości jest "Wall Street" Stone'a.
Opowiedziane szybko, kolorowo, efektownie, bez dania publiczności szansy na chwilę oddechu. A przy tym jest czymś więcej niż tylko perfekcyjnie zaprogramowaną teatralną machiną. Scenograf Robert Rumas zbudował na obrotówce piętrową konstrukcję. Dom Myrtle (Marta Ścisłowicz), warsztat Wilsona (Piotr Żurawski), rezydencja Gatsby'ego (Michał Czachor) w jednym. Na piętrze ociekające tandetą piosenki z płyty "Mondo Cane" śpiewa Mikę Patton (Karolina Adamczyk - świetny trik!), na dole stoi rozbita limuzyna. Przez scenę przewalają się tłumy ludzi, a najczęściej powracające pytanie brzmi: "Jest impreza?". No i jest, bo Zadara rozkręca imprezę na fest. Tyle że w "Wielkim Gatsbym" wymóg zabawy skrywa poczucie jałowego biegu bez startu i mety, totalnej pustki zagłuszanej kolejnymi atrakcjami. Na koniec jest zawsze tylko smutek i bankructwo.
W świetnie granym spektaklu (brawa dla każdego z wykonawców, ale przede wszystkim dla Czachora, Wysockiej, Sokołowskiej, Biernat, Krajewskiego) nikt nie jest tym, kim się wydaje. Miłość to poza, przerysowany gest. Poświęcenie przechodzi w karykaturę. Gatsby nabrał świat, ale skończył z kulą w czaszce. Wszystko jest wielkim oszustwem. Jak teatr, bo na koniec Zadara wprost obnaża sceniczną iluzję, nie przestając zachęcać widzów do opętańczego śmiechu. To jego najlepsze dotychczas przedstawienie.
"Anatomia oszustwa" Jacek Wakar Przekrój nr 24/13-06-2011, 15-06-2011